niedziela, 23 kwietnia 2017

Krótka prośba

            Lutka dokładnie pamiętała dzień, w którym po raz ostatni o coś poprosiła.
            Był środek lata, sąsiedzi wybierali się właśnie na plażę. Śmiech dzieci roznosił się po całej ulicy, gdy wpychały nadmuchane koła do bagażnika, podczas gdy ich ojciec cierpliwie próbował im wytłumaczyć, że powietrze trzeba najpierw wypuścić. Jego żona uśmiechała się tylko pobłażliwie, patrząc na te nieudolne próby. W końcu jednak udało im się wyjechać spod domu, choć wracali jeszcze trzy razy, zapewne przypominając sobie, że o czymś zapomnieli.
            W miedzy czasie na ulice zdążyli wyjść pierwsi pracoholicy, którzy nie mogli znieść bezczynnego siedzenia, amatorzy joggingu i zaspani właściciele wymagających pupilów. Ktoś tam podlewał rabatki, wiedząc, że w najbliższym czasie nie ma co liczyć na deszcz, kogoś innego żona zagoniła do koszenia trawnika. Listonosz, nucąc wesoło, przechadzał się od domu do domu i z szarmanckim uśmiechem witał każdą kobietę, która wychyliła głowę zza okna, drzwi czy płotu. Dzień zapowiadał sie cudownie, gdyż nikt nie sądził, że po takim pięknym poranku coś może się zepsuć. Nawet sprawy rozwodowe, zwolnienie z pracy czy kolejne alkoholowe eskapady syna zostały przyćmione przez chwilę spokoju i zwykłego piękna.
            I tak minął poranek. Okolica tętniąca życiem rodzinnym około południa się wyciszyła i wyludniła. Ludzie uciekli przed prażącym słońcem do klimatyzowanych pomieszczeń, ogródków z dmuchanymi basenami lub pod zraszacze, które o tej porze roku w większości domów pracowały  na okrągło.  I wtedy wydarzyła się jedna rzecz, która na chwilę zniszczyła porządek dnia.
            Usłyszano ją zanim zobaczono. Wjechała na sygnale, burząc cisze panującą na ulicy i z głośnym piskiem hamulców zatrzymała pod jednym z domów. Młoda kobieta otworzyła im drzwi, a oni bez słowa wpadli do środka. Trójka dzieci, które ciekawsko przypatrywały się wydarzeniu, w napięciu czekały na dalszy rozwój wydarzeń. Ich rodzice jednak szybko spostrzegli zainteresowanie swoich pociech i pośpiesznie zaczęli je stamtąd zabierać, aby, broń Boże, nie wplątały się w coś nieprzyjemnego. W końcu kto wie jakie to choróbsko czy inny wypadek mogło ściągnąć do tej okolicy pogotowie ratunkowe?
            Sanitariusze wyszli z domostwa dopiero po dokładnie 36 minutach i 12 sekundach liczonych od momentu przekroczenia progu przez pierwszego z nich. Dwóch ratowników prowadziło, a raczej prawie niosło, dziewczynę zawiniętą w różowe prześcieradło. Wyglądała na nieprzytomną, choć co parę sekund w jakimś przebłysku świadomości unosiła głowę do góry, szukając kogoś lub czegoś mętnym wzrokiem. Mężczyźni wprowadzili ją do karetki i posadzili na noszach. Wydawała się nieobecna, co jakiś czas tylko mamrotała pod nosem. Wyglądała na bliską łez, co całkowicie odbiegało od jej wcześniejszego zachowania, którego sanitariusze byli świadkami. Drzwi karetki zamknęły się z głośnym trzaskiem, powiadamiając sąsiadów, że mogą przestać się ukrywać. Sygnał znowu rozbrzmiał na ulicy, oddalając się z każdą sekundą, a w domu, pod którym przed chwilą stał pojazd, zasłonięto szczelnie wszystkie firanki i żaluzje, odgradzając się od świata zewnętrznego. Ulica znowu wróciła do zwykłego rytmu, nie zamartwiając się losem sąsiadów. Ktoś najwyżej wpadnie później z ciastem i spyta co się stało. Kogoś się wyśle.

            Tamtego dnia Lutka prosiła tylko o jedno: chciała, żeby siostra nigdy nie wracała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz