Lutka dokładnie
pamiętała dzień, w którym po raz ostatni o coś poprosiła.
Był
środek lata, sąsiedzi wybierali się właśnie na plażę. Śmiech dzieci roznosił
się po całej ulicy, gdy wpychały nadmuchane koła do bagażnika, podczas gdy ich
ojciec cierpliwie próbował im wytłumaczyć, że powietrze trzeba najpierw
wypuścić. Jego żona uśmiechała się tylko pobłażliwie, patrząc na te nieudolne
próby. W końcu jednak udało im się wyjechać spod domu, choć wracali jeszcze
trzy razy, zapewne przypominając sobie, że o czymś zapomnieli.
W
miedzy czasie na ulice zdążyli wyjść pierwsi pracoholicy, którzy nie mogli
znieść bezczynnego siedzenia, amatorzy joggingu i zaspani właściciele
wymagających pupilów. Ktoś tam podlewał rabatki, wiedząc, że w najbliższym
czasie nie ma co liczyć na deszcz, kogoś innego żona zagoniła do koszenia
trawnika. Listonosz, nucąc wesoło, przechadzał się od domu do domu i z
szarmanckim uśmiechem witał każdą kobietę, która wychyliła głowę zza okna,
drzwi czy płotu. Dzień zapowiadał sie cudownie, gdyż nikt nie sądził, że po
takim pięknym poranku coś może się zepsuć. Nawet sprawy rozwodowe, zwolnienie z
pracy czy kolejne alkoholowe eskapady syna zostały przyćmione przez chwilę
spokoju i zwykłego piękna.
I
tak minął poranek. Okolica tętniąca życiem rodzinnym około południa się
wyciszyła i wyludniła. Ludzie uciekli przed prażącym słońcem do klimatyzowanych
pomieszczeń, ogródków z dmuchanymi basenami lub pod zraszacze, które o tej
porze roku w większości domów pracowały
na okrągło. I wtedy wydarzyła się
jedna rzecz, która na chwilę zniszczyła porządek dnia.
Usłyszano
ją zanim zobaczono. Wjechała na sygnale, burząc cisze panującą na ulicy i z
głośnym piskiem hamulców zatrzymała pod jednym z domów. Młoda kobieta otworzyła
im drzwi, a oni bez słowa wpadli do środka. Trójka dzieci, które ciekawsko
przypatrywały się wydarzeniu, w napięciu czekały na dalszy rozwój wydarzeń. Ich
rodzice jednak szybko spostrzegli zainteresowanie swoich pociech i pośpiesznie
zaczęli je stamtąd zabierać, aby, broń Boże, nie wplątały się w coś
nieprzyjemnego. W końcu kto wie jakie to choróbsko czy inny wypadek mogło
ściągnąć do tej okolicy pogotowie ratunkowe?
Sanitariusze
wyszli z domostwa dopiero po dokładnie 36 minutach i 12 sekundach liczonych od
momentu przekroczenia progu przez pierwszego z nich. Dwóch ratowników
prowadziło, a raczej prawie niosło, dziewczynę zawiniętą w różowe
prześcieradło. Wyglądała na nieprzytomną, choć co parę sekund w jakimś
przebłysku świadomości unosiła głowę do góry, szukając kogoś lub czegoś mętnym
wzrokiem. Mężczyźni wprowadzili ją do karetki i posadzili na noszach. Wydawała
się nieobecna, co jakiś czas tylko mamrotała pod nosem. Wyglądała na bliską
łez, co całkowicie odbiegało od jej wcześniejszego zachowania, którego
sanitariusze byli świadkami. Drzwi karetki zamknęły się z głośnym trzaskiem,
powiadamiając sąsiadów, że mogą przestać się ukrywać. Sygnał znowu rozbrzmiał
na ulicy, oddalając się z każdą sekundą, a w domu, pod którym przed chwilą stał
pojazd, zasłonięto szczelnie wszystkie firanki i żaluzje, odgradzając się od
świata zewnętrznego. Ulica znowu wróciła do zwykłego rytmu, nie zamartwiając
się losem sąsiadów. Ktoś najwyżej wpadnie później z ciastem i spyta co się
stało. Kogoś się wyśle.
Tamtego
dnia Lutka prosiła tylko o jedno: chciała, żeby siostra nigdy nie wracała.