Opowiem wam coś o moim bracie. To był marzyciel jakich mało. Przy tym nosił się elegancko, miał zawsze wystylizowane wąsy i słomkowy kapelusz podobny do tych, jakie panie zakładały na herbaciane popołudnia. Zawsze miał na nim wianek ze świeżych, polnych kwiatów. Ciężko było go ominąć wzrokiem. Wyróżniał się. Choć zdawało się, że to lekkoduch pełen jakichś niestworzonych idei i nieosiągalnych planów, a do tego leń i nicpoń, ja go podziwiałem. Odkąd pamiętam podążałem za nim krok w krok, śledząc jego poczynania, spijając mu z warg każde słowo. On często sadzał mnie sobie na kolanach i opowiadał cicho swe historie. Ach, a cóż to były za historie! Pełne piękna i słodyczy. Opowiadał mi o łąkach porośniętych gęsto kwiatami, o cicho szumiących drzewach, dających przyjemny cień, o słońcu oświetlającym nagie ciała, o strumieniach czystej wody, o pszczołach bez żądeł, o motylach bez strachu Opowiadał mi o miejscach oddalonym od miast i fabryk. O miejscach, gdzie nie ma biedy, nie ma bogactw. O miejscach, gdzie nikt nie ocenia, nikt nie komentuje i nikt nie protestuje. Urzekał mnie tymi opowieściami. Czarował całego mnie, całą moją wolę i siłę. Czasem usypiałem mu na kolanach. Czasem nie. Wtedy zdawałem się unosić pod sufit. Obserwowałem jak delikatnie mnie dotyka, jak głaszcze moje plecy, kolana, głowę. Czułem jego delikatne pocałunki składane na moich policzkach, nosie, wargach... Czasem jego palce wsuwały się pod źle zapiętą koszulę, ale zawsze je wtedy cofał i budził mnie łaskotkami. Na jego twarzy widać było jakiś ból.
Im starszy byłem tym więcej rozumiałem. Zacząłem pojmować otaczający mnie świat i ludzi, którzy na każdym kroku czegoś oczekiwali, za czymś gonili, czegoś się bali. Zacząłem powoli rozumieć mojego brata i jego nieustające bóle, które czasem wychodziły poza głowę i zostawiały ślad na gładkim czole. Czasem te jego oczy przygasały. Przestawał w nich lśnić ten tajemniczy blask pasji, za który tak chętnie podążałem. Wtedy mój brat zamykał się w sobie, cichł. Nie chciał mieć wtedy ze mną nic do czynienia. Stawał się wręcz agresywny, gdy pojawiałem się w zasięgu wzroku.
Stan ten jednak szybko znikał. Wtedy znów przychodził opowiadać mi swoje historie. Opowiadał mi o mężczyznach i mężczyznach. O kobietach i kobietach. O kobietach w ciałach mężczyzn i na odwrót. Opowiadał mi o wspólnej miłości, o czułych pocałunkach, o braku więzów.Opowiadał mi o grupach, a nie tylko parach. Opowiadał o słodyczy, o miodzie, o pszczołach i motylach oraz o kwiatowym pyłku. A potem w opowieściach wznosił się ku górze, ku błękitnemu niebu i słońcu. Gdy zaś słońce zachodziło. Kwiaty zamykały swe główki. Zewsząd zlatywały się świetliki, które osiadały na źdźbłach traw i na miękkiej, ciepłej jeszcze skórze ciał, które przylegały do siebie by w owym raju dotrwać do rana. Jak zwierzęta? Może. Ale w tajemniczym ogrodzie mojego brata ludzie kochali prawdziwie. To było jedyne takie miejsce. O tym właśnie mi opowiadał.
Z czasem coś zaczęło mnie niepokoić. Mój brat częściej uciekał w głąb siebie. Częściej skrywał swą twarz pod słomkowym kapeluszem. Kwiaty na jego kapeluszu więdły, odpadały, umierały. On sam znikał. Pewnego dnia spytałem go o to. Uśmiechnął się do mnie słabo. Zdawał się mnie w ogóle nie dostrzegać, choć stałem tuż przed nim, choć owinąłem ramiona wokół jego tali. To wrażenie minęło, gdy dotknął moich włosów. Wplótł w nie palce i wolno zaczął przeczesywać, wciąż uśmiechając się tak słabo, tak smutno... Chciałem go pocieszyć. Chciałem zrobić coś, byle tylko go rozweselić. Zacząłem mu przypominać o tajemniczym ogrodzie. O kwiatach i pszczołach. O słońcu i cieniu drzew. O cichym szumie strumienia i miękkich ciałach ułożonych jedno przy drugim, oddychających jednym rytmem. On jednak roześmiał się tylko gorzko, a z jego pięknych, zawsze pełnych pasji oczu zaczęły płynąć łzy. Powiedział mi, że ogród nie istnieje i nigdy nie zaistnieje. Powiedział mi, że świat nienawidzi takich jak on. Zaprzeczyłem. On tylko kręcił głową. Nie wiedziałem co robić, więc powoli zacząłem scałowywać łzy z jego szczęki, policzków, ust... A on o powoli wiądł w moich ramionach, choć trzymałem go mocno, choć próbowałem przekazać mu połowę życia, które mi pozostało. Czułem ból, rozdzierający ból. Choć jego ciało było tuż przy moim, choć czułem bicie jego serca, on sam znikał. Nie wiedziałem, co wtedy czuł. Nie mogłem wiedzieć.
Zrozumiałem długo później. Zrozumiałem, gdy poczułem gładką skórę pod palcami, szybko bijący puls... Zrozumiałem, gdy zobaczyłem pierwsze ślady krwi na palcach... Zrozumiałem... Ogród mojego brata - nasz ogród - nigdy nie zaistnieje. Zrozumiałem co czuł, gdy ode mnie powoli odchodził. On wtedy, gdy raz dałem mu więcej, zrozumiał, że nie dotrze do swego celu, nie stworzy idealnego świata, nie spełni marzeń. W chwili, gdy składałem ostatnie pocałunki na jego spoconym ciele czuł, że zaraz odleci i zatrzyma się 10 metrów od nieba. Za daleko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz