niedziela, 14 kwietnia 2019

Tęczowe serce

     Czuł jej palce na swojej twarzy, na policzkach, ustach, powiekach. Kąciki ust mu drżały z lekkiego rozbawienia. 
     - No, gotowe - powiedziała Alicja, wycierając palce z limonkowego cienia do powiek w starte dżinsy. Przyjrzała się krytycznym okiem swojemu dziełu. - Jezu, jesteś taki piękny.
     Marcel roześmiał się zawstydzony.
     - Przesadzasz - burknął, bawiąc się kosmykiem zaplecionych w warkocz włosów. Alicja pokręciła energicznie głową. 
    - Facet, spójrz w lustro. Jesteś po prostu piękny. Młody bóg! - zaczęła szperać w swojej przepastnej torebce i po chwili wyciągnęła lusterko wielkości jej twarzy i podała Marcelowi. Chłopak przyjrzał się swojemu obliczu. Ali miała talent. Umiała wyciągnąć  to co najlepsze, kryjąc przy tym wszelkie niedoskonałości. Jego kości policzkowe zostały mocno podkreślone, usta zdawały się jakby pełniejsze, noc zgrabniejszy, a czoło gładkie jak porcelana.  Wokół oczu miał jakby abstrakcyjne malowidło, przywodzący na myśl łąkę czy coś podobnego. Roześmiał się. Wyglądał jak psotny elf. 
     - Coś nie tak? - spytała Alicja. Marcel pokręcił głową.
     - Jesteś mistrzynią w swym fachu, mi amore - nachylił się by pocałować ją w nos. Miała tam takie urocze piegi. Dziewczyna zarumieniła się, odwracając wzrok. Odchrząknęła. 
     - Chyba powinniśmy już iść - szepnęła, upychając wszystkie kosmetyki do torby. Marcel jej przytaknął. Wstał i podał jej rękę. Alicja skorzystała z pomocy, podciągając się na jego ramieniu. Chłopak stęknął teatralnie, za co oberwał mocnego plaskacza w plecy. Przewrócił tylko oczami i ruszył za dziewczyną, która w podskokach opuściła łazienkę. 
     Korytarz szkolny był pusty. Nic w tym dziwnego, w końcu była sobota, ale Marcel i tak poczuł się dziwnie. Tak jakby znowu opuścił lekcję na prośbę Ali. Alicja spojrzała na zegarek na nadgarstku.
     - Niedługo się zaczyna. Pod Szekspirowskim, nie? - spojrzała na Marcela z szerokim uśmiechem. Chłopak przytaknął. Dziewczyna splotła ich palce i mrugnęła do niego pokrzepiająco. Będzie dobrze. Nie miał się czego bać. W końcu byli razem. Ani jego matka, ani jej pokręcony brat im teraz nie przeszkodzą. Marcel spojrzał na tęczowe serce, które narysował na policzku Alicji. Było nieco krzywe, ale ona się tym nie przejmowała. Schylił się i pocałował ją pod okiem. Zaskoczył ją tym. Roześmiał się w duchu. Głupia, ciągle nie przywykła. 
     - Kocham cię, mi amore - mruknął. Dziewczyna nieśmiało chwyciła go za rękę. On ścisnął ją delikatnie i skierowali się do wyjścia ze szkoły. Czekał ich pierwszy wspólny marsz przez Gdańsk. W imię równości i miłości. Nawet jeśli brzmiało to strasznie pompatycznie... 

czwartek, 11 kwietnia 2019

Tajemniczy ogród

     Opowiem wam coś o moim bracie. To był marzyciel jakich mało. Przy tym nosił się elegancko, miał zawsze wystylizowane wąsy i słomkowy kapelusz podobny do tych, jakie panie zakładały na herbaciane popołudnia. Zawsze miał na nim wianek ze świeżych, polnych kwiatów. Ciężko było go ominąć wzrokiem. Wyróżniał się. Choć zdawało się, że to lekkoduch pełen jakichś niestworzonych idei i nieosiągalnych planów, a do tego leń i nicpoń, ja go podziwiałem. Odkąd pamiętam podążałem za nim krok w krok, śledząc jego poczynania, spijając mu z warg każde słowo. On często sadzał mnie sobie na kolanach i opowiadał cicho swe historie. Ach, a cóż to były za historie! Pełne piękna i słodyczy. Opowiadał mi o łąkach porośniętych gęsto kwiatami, o cicho szumiących drzewach, dających przyjemny cień, o słońcu oświetlającym nagie ciała, o strumieniach czystej wody, o pszczołach bez żądeł, o motylach bez strachu Opowiadał mi o miejscach oddalonym od miast i fabryk. O miejscach, gdzie nie ma biedy, nie ma bogactw. O miejscach, gdzie nikt nie ocenia, nikt nie komentuje i nikt nie protestuje. Urzekał mnie tymi opowieściami. Czarował całego mnie, całą moją wolę i siłę. Czasem usypiałem mu na kolanach. Czasem nie. Wtedy zdawałem się unosić pod sufit. Obserwowałem jak delikatnie mnie dotyka, jak głaszcze moje plecy, kolana, głowę. Czułem jego delikatne pocałunki składane na moich policzkach, nosie, wargach... Czasem jego palce wsuwały się pod źle zapiętą koszulę, ale zawsze je wtedy cofał i budził mnie łaskotkami. Na jego twarzy widać było jakiś ból.
     Im starszy byłem tym więcej rozumiałem. Zacząłem pojmować otaczający mnie świat i ludzi, którzy na każdym kroku czegoś oczekiwali, za czymś gonili, czegoś się bali. Zacząłem powoli rozumieć mojego brata i jego nieustające bóle, które czasem wychodziły poza głowę i zostawiały ślad na gładkim czole. Czasem te jego oczy przygasały. Przestawał w nich lśnić ten tajemniczy blask pasji, za który tak chętnie podążałem. Wtedy mój brat zamykał się w sobie, cichł. Nie chciał mieć wtedy ze mną nic do czynienia. Stawał się wręcz agresywny, gdy pojawiałem się w zasięgu wzroku. 
Stan ten jednak szybko znikał. Wtedy znów przychodził opowiadać mi swoje historie. Opowiadał mi o mężczyznach i mężczyznach. O kobietach i kobietach. O kobietach w ciałach mężczyzn i na odwrót. Opowiadał mi o wspólnej miłości, o czułych pocałunkach, o braku więzów.Opowiadał mi o grupach, a nie tylko parach. Opowiadał o słodyczy, o miodzie, o pszczołach i motylach oraz o kwiatowym pyłku. A potem w opowieściach wznosił się ku górze, ku błękitnemu niebu i słońcu. Gdy zaś słońce zachodziło. Kwiaty zamykały swe główki. Zewsząd zlatywały się świetliki, które osiadały na źdźbłach traw i na miękkiej, ciepłej jeszcze skórze ciał, które przylegały do siebie by w owym raju dotrwać do rana. Jak zwierzęta? Może. Ale w tajemniczym ogrodzie mojego brata ludzie kochali prawdziwie. To było jedyne takie miejsce. O tym właśnie mi opowiadał.
     Z czasem coś zaczęło mnie niepokoić. Mój brat częściej uciekał w głąb siebie. Częściej skrywał swą twarz pod słomkowym kapeluszem. Kwiaty na jego kapeluszu więdły, odpadały, umierały. On sam znikał. Pewnego dnia spytałem go o to. Uśmiechnął się do mnie słabo. Zdawał się mnie w ogóle nie dostrzegać, choć stałem tuż przed nim, choć owinąłem ramiona wokół jego tali. To wrażenie minęło, gdy dotknął moich włosów. Wplótł w nie palce i wolno zaczął przeczesywać, wciąż uśmiechając się tak słabo, tak smutno... Chciałem go pocieszyć. Chciałem zrobić coś, byle tylko go rozweselić. Zacząłem mu przypominać o tajemniczym ogrodzie. O kwiatach i pszczołach. O słońcu i cieniu drzew. O cichym szumie strumienia i miękkich ciałach ułożonych jedno przy drugim, oddychających jednym rytmem. On jednak roześmiał się tylko gorzko, a z jego pięknych, zawsze pełnych pasji oczu zaczęły płynąć łzy. Powiedział mi, że ogród nie istnieje i nigdy nie zaistnieje. Powiedział mi, że świat nienawidzi takich jak on. Zaprzeczyłem. On tylko kręcił głową. Nie wiedziałem co robić, więc powoli zacząłem scałowywać łzy z jego szczęki, policzków, ust... A on o powoli wiądł w moich ramionach, choć trzymałem go mocno, choć próbowałem przekazać mu połowę życia, które mi pozostało. Czułem ból, rozdzierający ból. Choć jego ciało było tuż przy moim, choć czułem bicie jego serca, on sam znikał. Nie wiedziałem, co wtedy czuł. Nie mogłem wiedzieć.
     Zrozumiałem długo później. Zrozumiałem, gdy poczułem gładką skórę pod palcami, szybko bijący puls... Zrozumiałem, gdy zobaczyłem pierwsze ślady krwi na palcach... Zrozumiałem... Ogród mojego brata - nasz ogród - nigdy nie zaistnieje. Zrozumiałem co czuł, gdy ode mnie powoli odchodził. On wtedy, gdy raz dałem mu więcej, zrozumiał, że nie dotrze do swego celu, nie stworzy idealnego świata, nie spełni marzeń. W chwili, gdy składałem ostatnie pocałunki na jego spoconym ciele czuł, że zaraz odleci i zatrzyma się 10 metrów od nieba. Za daleko.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

W starej Galerii na świętego Jana

    Galeria była pusta, a jednak do niej wciąż dobiegały echa prowadzonych tu rozmów. Mimo, że nałożyła słuchawki i puściła playlistę ułożoną jej przez Panią Doktor, to głosy wcale nie chciały ucichnąć. Wręcz przeciwnie. Nabrały kolorów i zaczęły mącić w obrazach, wiszących na ścianie. Przybierały kształty rzeźb, poruszały ich kamiennymi kończynami. W ukryciu, tak żeby tylko ona mogła to dostrzec. Spuściła wzrok na leżący na kolanach zeszyt. Skupiła się na bieli kartki i jej możliwościach. Wzięła między palce naostrzoną część ołówka, który połamała podczas ostatniego ataku. Grafit zaczął zostawiać ślady na kartce. Przestała kontrolować rękę. Potwory właśnie tego chciały - pokazać się jej. Kierowały więc teraz jej ręką, kreśląc najpierw niepewne, a po chwili wyraźne, ostre linie. Ręka już ją bolała, palców prawie nie czuła. A przed oczami miała twarz tylko nie pamiętała czy własną, czy cudzą.
     - Ali, co ty tu robisz o tej porze? - usłyszała. Gwałtownie się wyprostowała i zdrętwiała. Poczuła się jak lunatyk wybudzony ze snu. Przerwano jej senny spacer - spacer koszmarny, ale potrzebny. Rozmowy wciąż nie ucichły. Było ich jakby mniej, ale potwory nadal podpowiadały głosom nowe tematy 
     Wolno odwróciła głowę w stronę pytającego. Za nią stał mężczyzna. Znała go? Chyba tak. Nie należał do potworów. Podszedł do niej i usiadł obok na ławce, opierając o nią również mop. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Nawet nie wiedziała, że zaczęła drżeć.  Mężczyzna, a właściwie jeszcze chłopak przyłożył jej dłoń do czuła.
     - Jak się czujesz? - spytał cicho, patrząc na nią łagodnie tymi swoimi niewinnymi, niebieskimi oczami. 
     - Jakby zdeptał mnie dinozaur - odpowiedziała równie cicho, nie spuszczając z niego wzroku. Aleksy parsknął krótkim śmiechem. Pogładził Alicję po kędzierzawych włosach.
     - Pocałuj mnie, jeśli się mylę, mała - zaczął, a Alicja wstrzymała oddech. Potwory zaczęły coś szeptać, ale głosy jeden po drugim ucichały - ale dinozaury nie istnieją, prawda?
    Miał rację? Oczywiście, że nie. Dinozaury istniały. W jej głowie na pewno. Ale jeśli istniały w jej głowie, to czy nie istniały naprawdę?
    Pochyliła się i przycisnęła swoje chłodne wargi do jego gorących, miękkich, parzących. Coś się w niej zagotowało, ale świat wokół ucichł. Znowu była sama wśród rzeźb i urokliwych pejzaży. Znowu sama w starej Galerii na świętego Jana.