To się zaczęło niespodziewanie, a
przynajmniej tak sobie wmawiałem, aby ukryć te wszystkie miesiące w tajemnicy
przed światem i sobą.
Często po prostu
rozmawialiśmy, ty nigdy nie potrafiłeś się zamknąć. Uwielbiałem to u ciebie, bo
mogłem słuchać i słuchać, w nieskończoność. Nie ważne o czym: o rodzinie, o
grach, o psie kuzyna brata wujka kolegi. Nieistotne. Byle móc cię słuchać.
Teraz. Jutro. W nieskończoność.
Bywały jednak dni,
że cierpiałeś. W twoich oczach gasł blask entuzjazmu, ty marniałeś, choć
uśmiech nie opuścił swojego miejsca. Zdawałoby się, że jest wszystko dobrze,
wszystko jak zwykle. Ja jednak zawsze widziałem i cierpiałem razem z tobą.
To był jeden z
tych dni. Nie chciałeś mi powiedzieć, co się dzieje, a ja nie chciałem drążyć,
bojąc się cię zranić. Zgadywać zaś nie potrafiłem. Ktoś jednak zrobił to za
mnie.
Kiedy cię
znalazłem siedziałeś na podłodze w łazience. Było już po lekcjach, ty miałeś
potwornego sińca pod okiem. Okna były otwarte, a od środka pokrywał je szron.
Nie wiem, co próbowałeś tym osiągnąć. Nie myślałem o tym. Nie chciałem. Bałem
się.
– Co się stało? –
spytałem, przysiadając obok. Zachowałem jednak pewną odległość. Były pewne
granice, których nadal nie potrafiłem przekroczyć, choć Bóg mi świadkiem, jak
często o tym śniłem.
Pokręciłeś głową w
odpowiedzi. Odpuściłem więc. Nie chciałeś mówić, akceptowałem to. Wstałem i
podszedłem do umywalki, aby zmoczyć jeden koniec szalika, który nosiłem na
szyi, zimną wodą. Podałem ci go, a ty przyłożyłeś ociekający materiał do oka.
– Nie chcesz iść
do pielęgniarki? – Próbowałem. Próbowałem nawiązać z tobą kontakt. Ty jednak
znowu pokręciłeś głową. Przymknąłem oczy. Nie otwierając ich, ponownie zadałem
ci pytanie.
– Gdzie jeszcze
cię uderzyli?
Jeśli próbował
kogoś kryć, nie miał szans. Widać było jak na dłoni, że ktoś go pobił, a ja
musiałem się tylko dowiedzie kto to był.
Wzruszyłeś
ramionami. Nic nie powiedziałeś.
Kopnąłem w
kaloryfer, o który się opierałeś. Spojrzałeś na mnie zaskoczony. Sam się sobie
dziwiłem. Wziąłem głęboki wdech, aby się uspokoić. Podszedłem do okien i je
zamknąłem. Oboje już drżeliśmy z zimna.
– Dlaczego nic nie
mówisz? – Starałem się zachować spokój, ale słowa te zabrzmiały chłodniej niż
szyby pokryte szronem.
Nie musiałeś odpowiadać. Ten jeden raz się domyśliłem: nie chciałeś żebym wiedział. Nie
potrafiłem ci spojrzeć w oczy. Przecież zawsze mówiliśmy sobie wszystko! Czyż
nie?!
– Kurwa –
sapnąłem, zaciskając dłonie w pięści. – Po prostu powiedz kto! Dlaczego!
– Nie chcę żebyś
się mną przejmował.
Odwróciłem się w
twoją stronę. Zgromiłem cię wzrokiem. Ty patrzyłeś na mnie i chyba oboje
próbowaliśmy się nawzajem spacyfikować.
– Za późno –
syknąłem cicho. I wtedy ze mnie wypłynęło. Wszystko.
Bo z naszej dwójki
to ty zawsze mówiłeś. Nasze rozmowy polegały na twoim monologu. Kiedyś jednak
tama musiała runąć, a wraz z nią potok moich słów, które chowałem przed tobą
przez ten cały czas. Potok słów i myśli, do których nie potrafiłem się
przyznać.
Bo prawdy nie dało
się ukrywać wiecznie.
Bo przeczuwałem.
Bo chciałem.
Bo twoje szczęście
było moim marzeniem.
Bo nigdy nie
chciałem widzieć twoich łez.
Bo wystarczył ten
jeden moment sprzed wielu miesięcy.
Bo odkąd pierwszy
raz zobaczyłem twój uśmiech, moje życie się zmieniło.
Bo kiedy po raz
pierwszy chwyciłeś mnie za rękę, próbują dodać otuchy, odtrąciłem ją, bojąc się
cię stracić, przez jakąś moją głupią reakcję.
Bo byłeś jedynym,
na którym mi kiedykolwiek zależało.
Zaczerpnąłem
głęboki wdech, próbując jeszcze coś sobie przypomnieć. Kolejny powód, by mieć
prawo się o ciebie martwić. Wtedy jednak dostrzegłem twój uśmiech i jedną łzę
spływającą po fiołkowym policzku. Cały gniew ze mnie uleciał.
– Co się dzieje? –
Spanikowałem. Przyklęknąłem przy tobie. Pokręciłeś głową rozbawiony. Nie
wiedziałem z czego się śmiejesz.
– Po prostu
pomyślałem, jak mógłbym cię uciszyć.
Zmarszczyłem brwi.
– Jak?
Wyciągnąłeś rękę w
moją stronę. Drżała. Przestraszyłem się, gdy dotknęła mojego policzka. Była
chorobliwie zimna. Ile ty tutaj siedziałeś, nim cię znalazłem?
– Mógłbym cię
pocałować. Wtedy na pewno być umilkł.
Wstrzymałem
oddech, a wspomnienia wypartych marzeń wróciły do mnie. Jak widma przedarły się
przez osłonę, za którą je trzymałem, zalewając mnie falą obrazów. Zacisnąłem
dłoń na twoich zmarzniętych palcach. Nie myślałem. Nie potrafiłem. Jakbym
pomyślał, po prostu bym się odsunął. Nie zrobiłem tego.
– A więc pocałuj –
szepnąłem, nim zdrowy rozsądek zdążył do mnie powrócić.
A ty po prostu to
zrobiłeś.
I żaden z nas nie
miał pojęcia co dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz