Zostawił po sobie tylko metaliczny zapach krwi i błogą ciszę. Względnie błogą. W jego wnętrzu się burzyło. Wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi. Była noc. Wszyscy spali, a mimo to w nim rósł wstyd. Lędźwie rozrywał mu ból, miał ochotę upaść na kolana i po prostu się rozpłakać. Nie wiedział co robić. Może dla kogoś normalnego byłoby to oczywiste. Może gdyby… Może gdyby uważniej słuchał matki, kiedy mówiła o tych sprawach, teraz by wiedział. A nawet jeśli nie dzięki matce, to przecież powinien być przygotowany! To musiało się prędzej czy później stać, nie powinien był się łudzić, że go to ominie. Osunął się po ścianie i podkulił nogi. Boże, czemu własne ciało musiało go zdradzać… Czy naprawdę zasługiwał na ból? Miał ochotę wymiotować, ale żołądek był pusty. Normalnie już by siedział w łazience, ale tam nadal pachniało krwią i… kobiecością. Przełknął ślinę, otaczając uda ramionami. Czuł, że papier, który włożył w bokserki przemaka. Czuł drapiącą w pierś panikę. Coś musiał zrobić. Mama przecież sobie jakoś radziła.
Nim zdążył pomyśleć, już ją wołał. Światło na końcu korytarza się zapaliło. Mama podbiegła do niego. Miała na sobie miękki różowy szlafrok. W jej oczach była troska i panika.
- Emi… - zawahała się, ale on do tego przywykł. Uklękła przy nim. – Słońce, co się dzieje? Jesteś blady.
Przyłożyła mu dłoń do czoła. Kciukiem otarła mu pojedynczą łzę z policzka. On pokręcił głową. Nie chciał tego mówić. To było upokarzające.
- Ja… - urwał. Nie mogło mu to przejść przez gardło. Przełknął ślinę. Strasznie chciało mu się pić. – Zaczęło się. Ja nie wiem…
Kobieta w pewnej chwili spojrzała na niego bez zrozumienia. Zmarszczyła brwi zdezorientowana i powiodła wzrokiem po swoim dziecku. Czy gdzieś się zraniło? Zachorowało? Jego biała koszulka była delikatnie poplamiona u dołu. Westchnęła. Zalała ją fala ulgi.
- Głupolu – szepnęła czule, tarmosząc mu włosy. – Nie ma co panikować. Nauczymy się jak sobie z tym radzić.
Złapała go za rękę i wstała, pociągając go za sobą. Zaprowadziła go do łazienki. Opuściła deskę klozetową i spuściła wodę, którą jej dziecko zostawiło jako dowód czegoś, o czym nie chciało lub nie potrafiło mówić. Posadziła go na murku i wyjęła paczkę podpasek.
- To będzie musiało ci na parę lat wystarczyć – powiedziała, klękając przed nim. Wsunęła mu opakowanie między dłonie. Uśmiechnęła się do niego pocieszająco. – Potem coś wymyślimy. Nie mówię, że operacja… no… - wzięła głęboki wdech, chcąc się uspokoić. Jej dziecko od początku było inne. Wiedziała to. Ono to wiedziało. Jej córka… Jej syn. Nie ważne. To było jej dziecko. – Nie wiem, czy korekta płci rozwiąże problem. Ale obiecuję, że zacznę czytać więcej i się dowiem, dobrze?
Kiwnął niepewnie głową, po czym się rozpłakał. Mama go przytuliła ze łzami w oczach. Siedzieli tak przez dłuższą chwilę. Potem kobieta opuściła łazienkę. Poszła do kuchni, nalała wody do szklanki i przygotowała parę tabletek na bóle menstruacyjne. Usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Będzie ciężko, ale chciała żeby jej syn był szczęśliwy. Emil będzie szczęśliwy.
- Przepraszam, mamo – usłyszała. Podniosła głowę i spojrzała na swoje biedne, zagubione dziecko. Uśmiechnęła się nieco smutno. Nie wiedziała w tym momencie, które z nich chciała bardziej pocieszyć – jego czy siebie. Wyciągnęła do niego ręce.
- Chodź tu – szepnęła. Emil podszedł i padł w jej ramiona. Przyciągnęła go mocno do siebie. Był drobny, szczupły. Tyle życia było przed nim, tyle jeszcze łez, porażek, bólu. Świat nie raz go zrani. Ale będzie silny. Ona mu pomoże. Będzie z nim. Będzie dobrze. Przymknęła oczy, zanurzając nos w jego miękkich włosach. Roześmiała się cicho. Kiedyś musi być dobrze, inaczej złoży reklamację.
- Przynajmniej nie będziesz kolejnym facetem, który powie kobiecie, że przesadza – powiedziała, drapiąc go za uchem, tak jak to robiła, gdy był jeszcze niemowlęciem.
Emil parsknął w jej szlafrok, wydmuchując nos.