wtorek, 15 stycznia 2019

Deszcz w grudniu


Ona zawsze gdzieś biegła. Nogi niosły ją w nieznanych kierunkach, zabierały ją na nieznane szczyty, pchały ją ku nieodkrytym skarbom. Jej myśli zaś ją wyprzedzały. Nigdy nie wiedziała, gdzie następnym razem ją zabiorą. Ja też tego nie wiedziałam. Zawsze mnie zaskakiwała. Przez nią wybuchałam tysiącem skrajnych emocji. Przez nią płakałam zrozpaczona i śmiałam się - histerycznie lub ze szczęścia. Nie nadążałam za nią, choć się starałam. Kiedy już myślałam, że przyzwyczajam się do jej tempa, ona zmieniała kierunek lub przyśpieszała jeszcze bardziej, nawet wtedy gdy mnie wydawało się to już niemożliwe.
Była moim szczęściem i moją rozpaczą. Wyciągnęła mnie z nudy i zastoju, ale sprawiła, że ją pokochałam. Czułam, że to był błąd, ale jednak pozwoliłam sobie na to. Bo myślałam, że dzięki temu stanę sią taka jak ona...
Ale nie. Moje miejsce było w tym świecie - w świecie pracy, rodziny, stateczności, w świecie, gdzie żyje się ze spuszczoną głową. Ona tu nie należała. Do tej przykrej, szarej rzeczywistości zaprowadziła ją pewnie jej własna zgubna ciekawość. Ten świat jednak był, jest i będzie zachłanny. Zamknął swą paszczę i połknął ją w całości. Wpadła do kwasów trawiennych, a skórcze rzeczywistości z uporem próbowały ją strawić. I w końcu im się to udało...
Czasem żałuję, że nie zabrała mnie ze sobą.
Podnoszę głowę i patrzę na rozwieszone w parku iluminacje świetlne. Zamykam oczy, wdychając chłodny powiew wiatru. Pachnie starymi drzewami i spalinami. Gdzieś w równoległej alei sprzedają gorącą czekoladę, kawę i grzane wino. Nawet do mnie dociera zapach korzennych przypraw. Chcę się napić, ale brak mi sił by pójść i sobie kupić. Zresztą nawet nie wiem czy mnie na to stać. Zbliżające się święta ogołociły moje konto.
- I na co ci to wszystko? - słyszę jej śmiech. Prycham pod nosem z goryczą. Cholerne tabletki. Chyba wzięłam ich jednak za dużo.
Nie otwieram jednak oczu. Nie chcę rozwiać tej ulotnej iluzji. Póki nie widzę, że nikogo przy mnie nie ma, łatwiej mi wspominać jej głos, jej śmiech, jej ciepły oddech na moim uchu. Póki nie wrócę do rzeczywistości mogę przypomnieć ciału, każdemu pojedynczemu receptorowi, jak reagowało na jej dotyk, na jej pocałunki, na jej głośny, za głośny, śmiech. Obejmuję się ramionami, przywołując w myślach ciężar jej ciała, gdy zwalała się na mnie całą sobą.
- Chcę, żeby wszyscy byli szczęśliwi - odpowiadam. Kąciki ust mi drżą. Ona się śmieje.
- Przecież wiesz, że nie tędy droga. - Nie widzę jej, ale mogę sobie wyobrazić jak uśmieha się z pobłażaniem. Kręcę głową.
- Miałabym olać to wszystko? Prezenty, kolację wigilijną?
Siada obok mnie. Czuję jej zapach. Opiera głowę o moje ramię. Nie czuję zimna.
- Robisz to na siłę. Bez sensu. Nie o to chyba chodzi.
Wzruszam ramionami. Zanurzam nos w jej jasnych włosach. Są rzadkie. Zdecydowanie za często je farbowała.
Milczę. Chcę nacieszyć się jej obecnością. awsze mnie uzależniała. Nawet teraz, gdy już jej nie ma.
- Twoja rodzina będzie szczęśliwa, że przyjdziesz - mruczy ona.
- Nie znasz ich.
- To ty ich nie znasz. Kochają cię. Martwią się o ciebie. Nie potrzebują nie wiadomo jak drogich prezentów czy wykwintych, idealnych dań. Chcą być po prostu z tobą, choć w tej jeden dzień w roku.
Zawiał wiatr. Chłód wraca do mnie. Zaczynam drżeć. Ona jakby to czując, obejmuje mnie ramionami i uczepia się mnie niczym mała małpka. Kręcę głową. Wypieram to. Ona wzdycha z rezygnacją. Wie, że niestety do niczego mnie nie przekona. Odsuwa się ode mnie. Zimno uderza we mnie ze zdwojoną siłą.
- Każdy dzień w roku jest wystarczająco samotny - szapcze. Muska palcami moją dłoń. - Grudzień to trzydzieści najsamotniejszych. Nie izoluj się. Daj sobie pomóc...
- Tak jak ty?! - krzyczę. Nie wytrzymuję. Odwracam się do niej gwałtownie. Łzy ciekną mi po policzkach. Jej już nie ma. Wrażenie obecności zniknęło. Wszystko się zatarło. Łzy spływają mi na brodę i skapują na kurtkę.
- Boże, nic pani nie jest?! - słyszę. Nieobecna patrzę na kobietę, która klęczy przede mną. Jej dłoń od paru minut leży na moim kolanie. Wygląda na przestraszoną. Ma duże oczy, brązowe, bardzo ciemne. Jak kawa bez mleka. Wzdrygam się.
- Przepraszam... - mówię niepewnie. Kobieta podnosi się i otrzepuje kolana ze śniegu, który wciąż leży na chodnikach, choć już dawno powinien się zmienić w szarą maź.
- Jak dobrze, że się pani obudziła. Przestraszyłam się - kobieta odetchnęła z ulgą. - Miałam już wzywać pogotowie. Bałam się, że coś się stało.
Kręcę głową. Za gwałtownie. Trochę mi teraz niedobrze.
- Przepraszam za kłopot - powtarzam cicho. Trochę straciłam kontakt z rzeczywistością. Odpłynęłam. Czasem się to zdarzało, gdy przesadziłam z tabletkami. Ale tylko wtedy ona do mnie wracała... na chwilę...
- Żaden problem. Nie chcę nikogo zostawiać w taką pogodę samego na zimnie, a pani jest zdecydowanie za blada. Jak się pani czuje? Może powinnam wezwać pomoc? - Kobieta siada obok mnie. Ma na sobie czerwoną puchową kurtkę i na nią narzucony fartuch z napisem "Kawa na kółkach". Dopiero teraz zauważam wózek z dużymi termosami. Wskazuję na niego zdezorientowana.
- Pani go wozi przez te zaspy? - pytam cicho. Odchrząkuję. Faktycznie jestem osłabiona.
Kobieta uśmiecha się szeroko, pokazując wszystkie zęby - niewyobrażalnie wręcz równe. Musiała kiedyś nosić aparat.
- Oczywiście. To lepsze niż siłownia i jeszcze mi za to płacą - puszcza mi oczko, a ja patrzę na nią z niedowierzaniem. Po chwili parskam rozbawiona.
- Herbaty? - pyta mnie. Mam ochotę poprosić o to grzane wino, ale w aktualnym stanie chyba jednak nie powinnam. Mimo wszystko. Patrzę do torebki, która stoi obok mnie.
- Poproszę - mówię, wyjmując portfel. Cholera, nie mam za wiele pieniędzy. Same drobniaki.
Kobieta dotyka mojego przedramienia ostrożnie.
- Nie trzeba. Na koszt firmy, okej? Naprawdę wygląda pani, jakby miała zaraz paść. To panią rozgrzeje.
Kiwam głową niepewnie. W życiu nic nie ma za darmo.
- Jest pani pewna? Mogę zapłacić, naprawdę - przygryzam wargę, obserwując jak wstaje i podchodzi do wózka. Kobieta tylko się śmieje, kręcąc głową.
- Na pewno. Niech pani się nie przejmuje.
Uśmiecham się sztywno, nie spuszczając z niej oka. Jest ciepło ubrana. Ma narciarskie spodnie, a pod spodem pewnie jeszcze coś ciepłego. Długie ciemne włosy zaplecione w gruby warkocz spoczywają na jednym z ramion, ale chwilę później zsuwają się na plecy i tańczą nad biodrami w rytm nuconej przez kobietę melodii. Przełykam ślinę. Spuszczam wzrok na swoje zniszczone buty.
Kobieta w końcu odwraca się w moją stronę. Chyba jest ode mnie młodsza. Nie wiem ile może mieć lat. Może jest w wieku studenckim?
- Alicja - mówi, podając mi kubek z herbatą.
- Co... - Jestem nieco zdezorientowana, przyjmując kubek. Chciałam podziękować, ale jedynie patrzę na nią z otwartymi ustami. Ona uśmiecha się delikatnie. Rumieni się od zimna.
- Na imię mi Alicja.
Na mojej twarzy musiało pojawić się zrozumienie, bo roześmiała się i usiadła obok mnie ponownie i wyciągnęła do mnie rękę. Stawiam kubek obok siebie na ławce i zdejmuję rękawiczki. Ściskam jej dłoń. Ma ciepłe ręce, choć pracuje na zewnątrz. Zadziwiające. Krótkie palce, nieco wyschnięta skóra, popękana na wierzchu. Drobne podłużne blizny.
Tnie się...?
Nie, to pewnie kot. Jestem przewrażliwiona.
- Ola - odpowiadam. Uśmiech Alicji staje się jeszcze szerszy o ile to w ogóle jeszcze możliwe.
- Miło mi cię poznać - mówi. I wygląda jakby mówiła to jak najbardziej szczerze. A ja myślę o tych wszystkich ostatnich trzydziestu czterech miesiącach samotności. O każdym dniu i godzinie, kiedy mijałam drugiego człowieka bez słowa czy choćby spojrzenia. O każdej sekundzie, którą spędziłam we własnym wnętrzu, trawiąc moje ja. Czy było warto?
Nie widzę jej twarzy. Widzę za to twarz Alicji, która wygląda trochę jak szczeniak. Ale pamiętam jej słowa, jej dotyk, jej uśmiech i jej ciągły bieg ku czemuś. Czemu? Nie wiem i nigdy się nie dowiedziałam. Udawałam tylko, że wiedziałam. Czasem wydaje mi się, że nawet ona tego nie wiedziała. Biegła, bo tylko tak mogła utrzymać się na powierzchni. Tylko dzięki temu świat nie strawił jej od razu. Nie dotrzymywałam jej kroku. Nie miałam na to szans. Czasem nawet tego nie chciałam, bo to oznaczałoby destrukcję.
Rozpadła się na moich oczach, a ja tak niewiele zrobiłam. Tak niewiele mogłam...
Tak, kochałam ją.
Ale czy dałabym radę z nią odejść...?
Trzymając papierowy kubek w dłoniach i chłonąc zapach korzennej herbaty, próbuję sobie przypomnieć dokładnie jej twarz. To nie jest tak, że niczego nie pamiętam. Po prostu zawsze miałam słabą umiejętność wizualizacji.
Trzy lata...
Wzdycham. Patrzę na Alicję.
- Dziękuję - mówię, uśmiechając się do niej. Młoda kobieta wygląda na zaskoczoną. Odwraca wzrok, drapiąc się po policzku.
- Za co?
Śmieję się.
- Za wszystko. Za to, że się mną zainteresowałaś. I za herbatę. Dziękuję.
Dziewczyna macha ręką lekceważąco.
- Nie masz za co, serio.
I w tym momencie pierwsza kropla deszczu spada na jej nos. Pisnęła, zaciskając oczy. To ją zaskoczyło. Patrzę w niebo. Krople deszczu zaczynają uderzać o ziemie, w śnieg. Jest cieplej niż mi się wydawało. Moja twarz po chwili robi się mokra. Uśmiecham się. Płaczę. Chcę krzyczeć i się śmiać. Chowam twarz w dłoniach. Trzęsę się.
- Jezu, co się dzieje? - Alicja brzmi na spanikowaną. Patrzę na nią i kręcę głową.
- Nic takiego - próbuję powstrzymać histeryczny śmiech, ocierając łzy z policzka. A może to tylko krople deszczu? - Po prostu na święta znowu nie będzie śniegu.
Alicja uśmiecha się ostrożnie. Nie wie jak zareagować. Rozumiem ją. Kładzie mi jednak dłoń na ramieniu. Przez płaszcz czuję ciepło. Tym gestem chce mnie uspokoić. W niewielkim stopniu jej się udaje. Jestem jej wdzięczna
Nie na wszystko mam wpływ. Wiem to. Zawsze jednak próbowałam. Przeraża mnie brak kontroli. Ale może...
Może tym razem dotrzymam kroku.